404

Page not found.

Czy doświadczyłeś(aś) czegoś niezwykłego? Weź udział w ankiecie

image_pdfimage_print

Czy odwiedzają nas duchy bliskich? – Ciech-press – Tygodnik Ciechanowski (ciechpress.pl)

Zaprzyjaźniona gazeta „Tygodnik Ciechanowski” ukazująca się na Północnym Mazowszu, zaprasza do udziału w ankiecie dot. zjawisk spirytystycznych. (strona: https://ciechpress.pl/ )
Zachęcamy do udziału i udostępniania znajomym – aby informacja dotarła do jak największej liczby czytelników!
Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Kim chcemy zostać i jaką rolę w społeczeństwie pełnić?

image_pdfimage_print

Jako dzieci wielu z nas wyobrażało sobie siebie jako głównego bohatera opowieści.
Mogliśmy marzyć o pracy naukowca, astronauty, archeologa, czy każdym innym zawodzie, który nas zaciekawił.
Najczęściej w naszych wyobrażeniach byliśmy dobrzy lub nawet najlepsi w tym, co robiliśmy.
Stawialiśmy się protagonistą wydarzeń odgrywających się w naszych myślach.
Jednak, wraz z upływem czasu, nasze marzenia mogły się zmienić lub po prostu ich nie osiągnęliśmy.
Teraz nie zawsze, a może nawet bardzo rzadko czujemy się jak główny bohater opowieści.
Są ludzie, których słowo, czy decyzja liczy się bardziej niż to, co my mamy do powiedzenia.
Są osoby, które mają większą niż my władzę, zarówno nad innymi ludźmi, jak i nad własnymi działaniami.
Może to wywoływać w nas pewien dysonans.
W końcu, we własnych myślach, byliśmy głównym bohaterem, a z czasem staliśmy się tylko jednym z wielu.
Tu warto zadać pytanie: Czy powinniśmy czuć się z tego powodu źle?
Czy prowadząc z pozoru przeciętne życie, powinniśmy czuć się gorsi lub niespełnieni?
Na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź.
Oczywiście, że nie.
Każdy z nas, gdy przyjrzymy się szczegółom naszej codzienności, ma przed sobą wyzwania, które mogą prowadzić do rozwoju lub czynienia dobra.
Każdy z nas dokonując wyborów, może pomagać, opiekować się, wspierać, ale też ranić.
Czasem jednak musimy poświęcić chwilę, aby to dostrzec.
Tak naprawdę każdy z nas wciąż jest głównym bohaterem opowieści.
Jednak sama opowieść często wygląda po prostu inaczej, niż wyobrażaliśmy ją sobie jako dzieci.
Spirytyzm właśnie tak podchodzi do czegoś, co można nazwać „przeciętną codziennością”.
Proponuje nam, abyśmy szukali w niej wyzwań, a także okazji do rozwoju i czynienia dobra.

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Filozofia spirytyzmu

image_pdfimage_print
Zgodnie z filozofią spirytystyczną człowiek, a właściwie jego dusza, jeszcze przed wcieleniem się wie mniej więcej, co ją czeka za życia (jakie będą główne wyzwania, cierpienia, radości) i zgadza się na to.
Narodziny są więc kolejnym i ostatecznym potwierdzeniem tej zgody.
Kolejnym, ponieważ opisywana wcześniej wola życia, którą możemy zaobserwować od początku ciąży na niemal każdym jej etapie, to również takie potwierdzenie.
Noworodek ma przed sobą nieznaną nam jeszcze przyszłość. Wpływ na nią może mieć wiele czynników. Między innymi majętność rodziny, jej status społeczny i liczebność, zasady panujące w społeczeństwie, prawo w państwie, w jakim dziecko się narodziło, sytuacja polityczna w danych czasach oraz bardzo wiele innych elementów.
Skoro jest tak wiele zmiennych, to czym mamy się kierować, żeby nasz duch się rozwinął?
Najprostsze odpowiedzi są często najlepsze. Niezależnie od okoliczności, powinniśmy być przede wszystkim dobrymi ludźmi. Zarówno dla siebie, jak i dla innych.
Korzystajmy z okazji do rozwoju. Pracujmy i uczmy się, zamiast próżnować. Spędzajmy czas z rodziną i dbajmy o nią, zamiast spełniać własne zachcianki. Bądźmy miłymi i uczynnymi dla innych, ale również miejmy odwagę wprost odmówić drugiej osobie, jeśli zacznie to wykorzystywać.
Nasza dusza weszła w ciało, ponieważ liczy, że poprzez to życie rozwinie się.
Myśląc w ten sposób, otrzymaliśmy dwie jasne wytyczne, którymi możemy kierować się w życiu (bycie dobrym i rozwój), a wszystkie pozostałe zmienne zaczynają być jedynie wyzwaniami na naszej drodze.
Reguły te są na tyle uniwersalne, że mogą dotyczyć każdego człowieka, niezależnie od tego, w jakich czasach i miejscu żyje oraz jaką religię wyznaje.
Według spirytyzmu największym wrogiem człowieka jest egoizm.
Egoizm jest tym czynnikiem, który najbardziej utrudnia zarówno bycie dobrym, w pełnym rozumieniu tego słowa, jak i właściwy rozwój. Jednym z niezbędnych elementów stosowania się do wymienionych zasad, jest więc ciągła walka z własnym egoizmem.
———-
Fragment pochodzi z książki pt. „Człowiek w ujęciu naukowym i duchowym”.
Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Duch ojca uratował mu życie

image_pdfimage_print

Fragment książki Williama T. Steada, pt. Prawdziwe historie o duchach. Książka ukaże się nakładem Oficyny Wydawniczej Rivail w 2022 r.

Wielebny Alexander Stewart, LL.D., FSA etc., z parafii Nether Lochaber, przysłał mi następujący przykład przeczucia, którego skutki okazały się korzystne:

Działo się to zimą 1853 roku, kiedy mój szwagier, pan Kenneth Morrison, odwiedził nas tutaj, w domu pastorskim przy parafii Nether Lochaber. Pan Morrison był wtedy starszym oficerem na parowcu City of Manchester, należącym do Inman Line. City of Manchester był jednym z szybszych statków swoich czasów i pływał między Liverpoolem a Filadelfią.

Gdy pan Morrison przebywał u mnie w gościnie, wśród mojej służby znajdował się Angus MacMaster, rodowity mieszkaniec Lochaber. Miał około trzydziestu lat. Był człowiekiem aktywnym, inteligentnym i bardzo użytecznym, wyborowym strzelcem, doświadczonym wędkarzem i jednym z najlepszych skrzypków w West Highlands. Nic więc dziwnego, że Morrison polubił Angusa, a w końcu zaproponował mu pracę na pokładzie City of Manchester. Angus miał być jednym ze stewardów i zarazem kamerdynerem pana Morrisona. Bardzo chętnie przystał na propozycję, toteż kiedy skończył się urlop pana Morrisona, dołączył do niego i obaj weszli na pokład City of Manchester w Liverpoolu.

Nie minął rok, gdy Morrison napisał, że ma otrzymać awans na kapitana City of Glasgow – nowego parowca linii Inman, który wtedy był najlepszym morskim statkiem w swojej klasie. Informował również, że po kilkutygodniowym urlopie przyjedzie odwiedzić przyjaciół w Lochaber i zabierze ze sobą Angusa MacMastera; ponieważ ten ostatni okazał się dobrym i wiernym sługą, postanowił się z nim nie rozstawać.

Wcześniej niż myślał, bo po zaledwie dwudziestu dniach, Morrison został wezwany do Liverpoolu, aby objąć nadzór nad swoim statkiem. Wszystkie miejsca pasażerskie były już zarezerwowane, zabrano większość ładunku i statek wymagał już tylko dokonania drobnych napraw. Uznano jednak, że to ostatnie lepiej będzie zrobić już pod nadzorem kapitana, zanim statek wyruszy w swoją dziewiczą podróż do Filadelfii.

– Pojutrze muszę wyjechać – powiedział Morrison w poniedziałek rano przy śniadaniu, podając mi nad stołem list. – Proszę, niech pan pośle po Angusa. Chciałbym, żeby zjawił się natychmiast, abyśmy byli gotowi wyruszyć w środę rano. Tego samego wieczoru Angus, sprowadzony przez specjalnego posłańca (był w dolinie razem z przyjaciółmi), zjawił się u nas. Był w tak poważnym i smutnym nastroju, że zauważyłem to od razu i zastanawiałem się, co mu się stało. Udałem się z nim do prywatnego pokoju i powiedziałem:

– Angusie, kapitan Morrison wyjeżdża pojutrze. Najlepiej zapakuj jego rzeczy od razu. A przy okazji, jesteś prawdziwym szczęściarzem! Jeśli tak dobrze poradziłeś sobie na City of Manchester, za rok lub dwa zarobisz na City of Glasgow niemałą fortunę. Ku mojemu zdumieniu, Angus odpowiedział:

– Nie popłynę tym statkiem. A przynajmniej nie tym rejsem. I mam nadzieję, że uda się panu przekonać do tego samego kapitana Morrisona, najlepszego i najmilszego pana, na jakiego można było trafić.

– Dlaczego nie popłyniesz? Co u licha masz na myśli, Angusie? – wykrzyknąłem ze zdziwienia.

– Cóż, proszę pana! – powiedział Angus (czytelnik musi wiedzieć, że nasza rozmowa przebiegła po gaelicku) – Cóż, proszę pana. Nie będzie pan zagniewany, gdy wyznam, że przez trzy ostatnie noce mój ojciec, który – jak pan wie – nie żyje od dziewięciu lat, ukazywał mi się i ostrzegł, żebym nie wyruszał w tę podróż, bowiem okaże się katastrofalna. Nie mogę powiedzieć czy działo się to we śnie, czy na jawie, ale widziałem go, panie, tak wyraźnie, jak teraz widzę ciebie. Ojciec był ubrany dokładnie tak, jak za życia, zgodnie z tym, co zapamiętałem. Stanął przy moim łóżku. Twarz jego przybrała wyraz niezwykle uroczysty, poważny; podniósł rękę i z palcem uniesionym w geście ostrzeżenia powiedział: „Angusie, mój ukochany synu, zrezygnuj z tej podróży, która nie będzie pomyślna”. Przez trzy noce ojciec ukazywał mi się w tej postaci, wypowiadając te same słowa ostrzeżenia; i chociaż podjąłem decyzję zdecydowanie wbrew sobie, postanowiłem, że w obliczu takiego trzykrotnie powtórzonego ostrzeżenia nie powinienem wyjeżdżać. Mnie samemu nie wypada tego robić, dlatego chciałbym prosić, aby to pan przekazał kapitanowi Morrisonowi to, co właśnie panu powiedziałem; i niech go pan przekona, jeśli to możliwe, aby znalazł jak najlepszy pretekst, by uniknąć rejsu i żeby pod żadnym pozorem nie wchodził na pokład City of Glasgow.

Oczywiście w miarę możliwości próbowałem przekonać go do zmiany decyzji, a kiedy opowiedziałem o tym kapitanowi Morrisonowi, on również usiłował wpłynąć na Angusa; ale wszystko na próżno. I tak Morrison wyjechał bez biednego Angusa, który naprawdę płakał, żegnając się ze swoim panem.

Na początku marca 1854 roku City of Glasgow z cennym ładunkiem i ponad pięciuset pasażerami na pokładzie wypłynął pod dowództwem Morrisona do Filadelfii. Przewidywano, że statek pod opieką tak zdolnego kapitana odbędzie pomyślny rejs. Kiedy jednak upłynęło dość dużo czasu, a wciąż nie było żadnych wieści o przybyciu statku do Filadelfii, Angus przyszedł do nas i zapytał, czy nie dowiedzieliśmy się czegoś nowego. Mogłem tylko powiedzieć, że jak dotąd nie otrzymaliśmy żadnej wiadomości, ale właściciele, w odpowiedzi na moje pytania utrzymywali, że są pewni bezpieczeństwa City of Glasgow – przypuszczali, że pojawił się problem z silnikami i prawdopodobnie statek musiał płynąć pod żaglami.

– Módlmy się, aby tak było! – powiedział Angus ze łzami w oczach; a potem dodał w swoim wyrazistym języku: – ach s’eagal leam, aon chuid dhuibhse na dhomhsa nach tig fios na forfhais oiree gu brath (jednak lękam się bardzo, że ​​ani do ciebie, panie, ani do mnie nie dotrze już nigdy żadna wiadomość o dalszych losach statku).

I tak też się stało: odkąd jednostka City of Glasgow opuściła Mersey, aż do dnia dzisiejszego nic o niej nie słyszano. Osoby kompetentne wysunęły prawdopodobną hipotezę, że statek trafił na górę lodową i poszedł na dno ze wszystkimi ludźmi, którzy byli na pokładzie.

Pozwolę sobie dodać, że Angus był katolikiem. Ksiądz Macdonald, jego kapłan, niedługo potem opowiedział mi, że zanim przybył posłaniec wzywający Angusa do mnie, w czasie spowiedzi mężczyzna opowiedział duchownemu swój trzykrotnie powtórzony sen czy też wizję. Użył identycznych słów, w jakich zrelacjonował mi później swoje przeżycia.

Kiedy nie było już żadnej nadziei, że City of Glasgow się odnajdzie, Angus wyemigrował do Australii. Po kilku latach napisał do mnie, że ma się dobrze i radzi sobie w nowym miejscu. Nie wiem, czy jeszcze żyje, czy też odszedł już do lepszego świata.

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Ks. Jerzy Żamejć o spirytyzmie

image_pdfimage_print

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Trans i hipnoza wg Juliana Ochorowicza

image_pdfimage_print

Fragment książki pt. Zjawiska mediumiczne autorstwa polskiego psychologa, filozofa, wynalazcy i badacza zjawisk parapsychicznych Juliana Ochorowicza (1850-1917)

*

Zaznaczmy przede wszystkim, że obecność medium jest warunkiem sine qua non dla objawów mediumicznych.

Przyznają to i trzeźwiejsi spirytyści. Ale sama obecność nie wystarcza. Podobnie jak można spędzić życie z osobą w wysokim stopniu wrażliwą hipnotycznie i nie wiedzieć o tym, dopóki hipnotyzer odpowiednich doświadczeń nie wykona, tak też i osoba, uzdolniona do objawów mediumicznych, może tej swojej zdolności długi czas nie zdradzać.

Wrażliwość hipnotyczną wykrywamy próbą z hipnoskopem: założywszy magnes na palec, po dwóch minutach można stwierdzić porównawczo szpilką przytępienie czucia u wrażliwych — brak wszelkich zmian u niewrażliwych. Wyjątki są nieliczne i dają się odnieść do specjalnych przyczyn.

Dla zdolności mediumicznej nie mamy dotychczas żadnego kryterium.

Jeżeli się jednak nie mylę, trafia się ona tylko u mniej lub więcej wrażliwych hipnotycznie, chociaż większość tych ostatnich nie jest zdolna do wywoływania zjawisk mediumicznych wyższego stopnia.

Wyższe stopnie hipnozy mogą występować niezależnie od właściwego mediumizmu, ale mediumizm wyższego stopnia zjawia się zawsze tylko na tle hipnotyzmu i obok właściwych sobie, specjalnych władz o charakterze czynnym, musi przedstawiać i pewne właściwości bierne, przynależne wyższym stopniom hipnozy, a mianowicie: zdolność widzenia w ciemności i zdolność odczuwania myśli.

Przypuśćmy, że wszystko, co się działo podczas posiedzeń z Eusapią [Palladino – włoskim medium], było kuglarstwem. Przypuściwszy to, musimy jednocześnie przyznać, że kuglarz, który te zjawiska wywoływał, doskonale widział po ciemku. Będzie to pierwszy wniosek, ograniczający samą hipotezę kuglarstwa, a właściwie wyprowadzający nas poza jej granice.

Że po ciemku można podstawić jedną rękę za drugą, pociągnąć za odzienie, poklepać tego i owego, zwieść co do źródła odgłosów etc., to kwestii nie ulega — ale przez kilka dni z rzędu, przy częstej zmianie pozycji obecnych, w zupełnej ciemności, wykonywać setki ruchów skombinowanych, bądź samymi palcami, jak np. zdejmowanie okularów, podawanie wody do picia etc., bądź całymi rękoma, jak przenoszenie przedmiotów ciężkich, krzesła lub miski z gliną, ponad głowami osób blisko siebie stojących — i nigdy nikogo nie potrącić, nie nadeptać — na to potrzeba koniecznie nie tylko być zręcznym, ale nadto widzieć i to dobrze widzieć w ciemności.

Cokolwiek zaś kto powie o możności rozeznawania pewnych konturów przy bardzo słabym świetle, to jednak w ciemności takiej, jak kilkakrotnie było u nas, normalne widzenie najbystrzejsze w żaden sposób wystarczyć nie może.

Szczęściem, zdolność widzenia po ciemku w warunkach anormalnych została stwierdzona. Istnieją dwie kategorie faktów tego rodzaju w hipnotyzmie:

1° możność widzenia po ciemku, wskutek nadczułości wzroku;

2° możność widzenia po ciemku (lub przy świetle) bez pomocy wzroku.

W pierwszym wypadku oko staje się wyjątkowo wrażliwe, kosztem znieczulenia innych narządów zmysłowych, a po obudzeniu hipnotyk taki zachowuje jeszcze czas jakiś spotęgowaną drażliwość na światło.

W drugim wypadku, należącym do najrzadszych, oko jest zupełnie znieczulone, a zastępuje je specjalna nadczułość powierzchni ciała, przenosząca subtelne wrażenia do mózgu, który, na zasadzie utajonych skojarzeń, tłumaczy je na język wzrokowy.

Po obudzeniu, osoba taka nie tylko nie jest drażliwa na światło, ale nawet czas jakiś wcale nie widzi. — Jest to właśnie to zjawisko nadzwyczajne, którego nie wymieniłem, opisując w „Kurierze Warszawskim” „Wycieczkę po nowe prawdy” (w czerwcu b.r.). Czytelnik może go nie uznawać bez krzywdy dla naszego porozumienia się, ponieważ u Eusapii występowało, albo przeważnie albo wyłącznie, tylko pierwsze z tych zjawisk.

Po skończeniu posiedzenia, gdy przychodziła do siebie, oko jej było jeszcze przez kilka lub kilkanaście minut wyraźnie drażliwe na światło.

Mówię tu, oczywiście, o posiedzeniach w ciemności. Zazwyczaj jednak zaczynaliśmy przy świetle i pierwsze objawy, mianowicie ruchy stołu, a niekiedy i dotykania, występowały bardzo szybko, gdy medium było jeszcze w stanie prawie normalnym. Mówię prawie, od pierwszej bowiem chwili Eusapia poważniała, traciła bystrość spojrzenia, bladła nieco na twarzy i stawała się mniej przytomna w odpowiedziach — ale ten stan co chwila ustępował normalnemu, wahał się z nim, i ostatecznie, kto bardzo ściśle jej nie obserwował, mógł sądzić, że jeszcze czuwa.

W miarę przedłużania się posiedzenia, zwłaszcza gdy przyciemniono światło, stan anormalny brał górę nad normalnym, źrenice rozszerzały się, gałki oczne zwracały ku górze i do wewnątrz, jak w hipnozie, wreszcie całe ciało znieczulało się, puls słabnął, a cera stawała się martwa i nogi chwiejne.

Jeszcze i ten stan głębszy chwilowo szamotał się ze stanem czuwania, częściej, niż to bywa przy hipnotyzowaniu, aż nareszcie następował głęboki, bez możności wspomnienia, sen letargiczny, zawsze jednak nie taki bezwładny, jak w prawdziwym letargu i jak to bywa przy najsilniejszych objawach, kiedy medium pada jak kłoda na ziemię.

Przypuszczam też, żeśmy nie otrzymali maksimum tego, co przy Eusapii otrzymać można, a czemu, na nieszczęście, brak czasu stanął na przeszkodzie.

Ów stan quasi letargiczny, w jaki zapadają media, nosi specjalną angielską nazwę trance (czyt. trans).

Od zwykłej hipnozy różni się on warunkowo tym, że:

1° powstaje i znika samoistnie;

2° jest bardziej niestały i zmienny;

3° zawsze wyczerpujący siły;

4° raczej czynny, niż bierny;

5° czynny poza granicami ciała.

Ta ostatnia cecha jest najistotniejszą. Niemniej jednak, jak widzieliśmy, objawy mediumizmu czynne nie byłyby możliwe bez współudziału pewnych wyższych władz hipnotycznych biernych.

Co do owego anormalnego widzenia, to muszę tu jeszcze przytoczyć następujące spostrzeżenie z czasów moich doświadczeń ze Sladem.

Siedzieliśmy przy dużym stole owalnym; ja naprzeciwko Slade’a, w odległości co najmniej pięciu stóp. Zażądałem, żeby tabliczka szyfrowa, którą Slade trzymał w ręku pod stołem, przeszła do mnie, i w tym celu wsunąłem sam rękę pod stół. Było to wieczorem, ale lampa paliła się na stole. Wsunąwszy rękę pod stół, zrobiłem nieznacznie ruch w lewo, dłonią i przedramieniem, które były niewidzialne, zachowując widzialnemu ramieniu położenie stałe. Myślałem sobie tak: jeżeli tabliczkę przenosi duch, to on zobaczy pod stołem, gdzie jest moja ręka, i trafi do niej, jeżeli zaś tabliczkę przenosi sam Slade, czy to swoją długą nogą, czy też w jakiś inny nieznany mi sposób, w takim razie, pamiętając pierwotny ruch mojej ręki ku prawej stronie i nie wiedząc o zmianie jej położenia na lewo, omyli się.

Jakoż omylił się. I było to bardzo zabawne, bo tabliczka kilkakrotnie szturmowała do punktu, gdzie poprzednio znajdowała się moja ręka, niecierpliwiła się, trącała mnie w kolano, tak, że nareszcie zdjęty litością odebrałem ją z rąk „ducha”.

Wówczas to, przed przeniesieniem tabliczki, czułem owo chłodne wianie. Pomimo tego, na podstawie skonstatowania owej ślepoty duchów, przypuściłem raczej kuglarstwo — a dzisiaj, nie śmiejąc wprost twierdzić, że wszystko było oszustwem, zaznaczam, bądź co bądź, tyle, że jeżeli przeniesienie tabliczki było zjawiskiem mediumicznym, to w każdym razie Slade, który to zjawisko wywołał, nie widział co się działo pod stołem. Przemieszczenie nastąpiło pod wpływem jego wyobrażenia o pierwotnym położeniu mojej ręki.

Ale bo też Slade nie był wówczas w transie. Eusapia, gdy była w transie, takich omyłek nie robiła. Skoro tego zażądałem, szklanka wody podsunęła się dokładnie pod moje usta, a elektroskop dokładnie pod dwa palce wolne, w zupełnej ciemności. Pozostaje więc jeszcze jedno przypuszczenie możliwe, a mianowicie, że zdolność widzenia w warunkach anormalnych wymaga zupełnego stanu quasi letargicznego właściwego mediom.

Slade mógł w inny jeszcze sposób poznać zmianę położenia mojej ręki: mógł odgadnąć mój zamiar, mógł go wyczytać w myśli. Ale widocznie i tej zdolności wówczas nie posiadał. Nic więc dziwnego, że mnie o rzeczywistości swego mediumizmu nie przekonał. Nie chcę przesądzać, czy nieprzychodzące na zawołanie zjawiska sztucznie naśladował, czy też ja patrzyłem z uprzedzeniem.

U Eusapii natomiast, która pod innymi względami mogła być słabszym medium od Slade’a, sprawdziłem od razu i możność widzenia w ciemności, i zdolność odczuwania myśli, co też dość szybko uchyliło pierwotne przypuszczenie kuglarstwa. Stół, pod jej natchnieniem zostający, odpowiadał na pytania stawiane w języku francuskim, a nawet polskim (podczas gdy Eusapia zna tylko włoski dialekt neapolitański), a niekiedy wprost na pytania sformułowane w myśli. Było tam niewątpliwie „poddawanie myślowe”, dopiero od niedawna stwierdzone naukowo, a polegające na indukcyjnym na siebie działaniu dwóch mózgów, podobnie jak działają na siebie indukcyjnie dwa druty telegraficzne ze znacznej odległości. Chcących zgłębić ten przedmiot odsyłam do mojej książki De la suggestion mentale [O sugestii myślowej].

Oprócz właściwego przenoszenia myśli, próbowałem nadto ogólnego wpływu woli podczas posiedzeń z Eusapią: nie formułując żadnej specjalnej myśli, starałem się przez silne wytężenie woli oddziałać na objawy. Skutek był, jeśli się nie mylę, taki, że Eusapia dostawała kurczów i wołała tonem skargi: No stringete! (Nie ściskajcie!), chociaż robiąc to doświadczenie, starałem się jak najlżej trzymać jej rękę, ażeby nie zwracać uwagi.

W jakiś czas potem znowu powtórzyłem wysiłek woli i znowu usłyszałem prośbę: „No stringete!”.

Poza tymi dwiema próbami, nie chcąc zmieniać lub paraliżować naturalnego biegu objawów, zachowywałem się całkiem biernie.

O hipnotycznej wrażliwości Eusapii miałem nadto inne dowody. Przede wszystkim próba z hipnoskopem wykazała przytępienie czucia na prawej ręce i zupełne znieczulenie na lewej z uczuciem zimna. Następnie, gdy nazajutrz po męczących objawach przyciągania pianina i wielkiego stołu, czuła ból w mięśniach ramion, starałem się usunąć go przykładaniem ręki. Trzymałem ją na punktach bolesnych, dopóki nie otrzymałem reakcji termicznej (rozgrzania), t. j. dopóki ból nie ustąpił, a jednocześnie rozmawiałem z Eusapią i drugą ręką notowałem jej odpowiedzi.

Otóż, gdy po usunięciu bólów z prawego ramienia, przeniosłem rękę na jej lewe ramię, i gdy Eusapia oświadczyła, że już nie boli, jednocześnie zaczęła się skarżyć, że traci władzę w lewem ramieniu, co się trafia przy dłuższym trzymaniu ręki tylko u osób wrażliwych hipnotycznie.

Musiałem użyć lekkiego masażu, ażeby jej władzę przywrócić.

Wreszcie po ostatnim posiedzeniu, gdy umęczona doświadczeniami, długo przyjść nie mogła do siebie, uśpiłem ją i pozostawiłem leżącą na sofie ze dwadzieścia minut, ażeby dać wypoczynek jej nerwom. O ile bowiem trans wyczerpuje, o tyle sen magnetyczny wzmacnia. Żałowałem, że musiałem ją obudzić wcześniej, niż należało, ponieważ podano i tak już spóźnioną kolację, i dlatego jeszcze kilka minut upłynęło, nim całkiem wróciła do normy.

Wszystkie te doświadczenia wykazały wrażliwość hipnotyczną średniego stopnia, co zdaje się dowodzić, że wszystkie objawy mediumiczne obywają się bez tej nadzwyczajnej podatności sugestyjnej, jaką posiadają zwykli hipnotycy, bardzo wrażliwi, a może nawet, że specjalna forma hipnozy, zwana transem, jest im do pewnego stopnia przeciwna. W samej rzeczy, ulegać sugestiom a działać mediumicznie są to dwie rzeczy całkiem różne.

Właściwych prób hipnotycznego poddawania z Eusapią nie robiłem, nie chcąc plątać wpływów, ale opowiadano mi, że pewien dziennikarz eksperymentował z nią à la Donato z powodzeniem.

 

Zapytana o to Eusapia odpowiedziała, że nikt jej nigdy nie hipnotyzował.

Nie pamiętała, ponieważ doświadczenia robione były bezpośrednio po posiedzeniu, nim jeszcze odzyskała przytomność. Prawdopodobnie też i o moim usypianiu nie zachowa żadnego wspomnienia.

Jak już nadmieniłem, trans zbliża się do letargu hipnotycznego; ale w ogóle jest to forma szybko zmienna i może za chwilę przybierać inne cechy, np. somnambulizmu czynnego albo też ekstazy.

Ta ostatnia nawet zdaje się przeważać w zupełnym transie, kombinując się z letargiem i katalepsją. W ekstazie pacjent jest zatopiony w sobie i odcięty od otoczenia — w ekstazie hipnotycznej ma wizje —w ekstazie mediumicznej wytwarza widziadła.

W ogóle zaś możemy uważać trans jako specjalną formę snu magnetycznego, wywoływaną przy współudziale kilku bezwiednych magnetyzerów t. j. uczestników posiedzenia. Wskutek tego medium znajduje się w „stosunku” nie z jednym magnetyzerem, lecz z całym kółkiem.

Jeżeli fakirowie indyjscy wystarczają sami sobie, to natomiast Eusapia twierdzi, że bez 1—2 uczestników trudniejszych objawów wywołać nie może, przy czym jedne osoby więcej, inne mniej sprzyjają objawom; niektóre wreszcie, takie, których ręka robi na niej nieprzyjemne wrażenie, całkiem je paraliżują.

Wpływ łańcucha, t. j. trzymanie się za ręce, bywa mniej lub więcej widoczny. Zdaje się ono stanowczo pomocne, a może nawet konieczne przy zaczęciu posiedzenia, ustalając jakąś harmonię dynamiczną między medium a otoczeniem.

Dzięki tej to harmonii medium staje się jakby ogniskiem, skupiającym w sobie siły obecnych, zwierciadłem, odbijającym ich myśli, a zarazem odrzucającym na zewnątrz wypadkową skombinowania się tych sił.

Później, gdy wspólna psychofizyczna atmosfera jest już ustalona, łańcuch zdaje się być zbyteczny. Nieraz w ciemności przerywałem go bez szkody dla objawów, ażeby mieć drugą rękę wolną do kontroli, a na fotografiach lewitacji także widzieć można przerwanie łańcucha, celem odsłonięcia stołu przed aparatem fotograficznym. Nie mniej jednak, niektórzy autorowie podają, np. dr Gibier w swoich doświadczeniach ze Sladem, że zjawiska (przy świetle) ustawały z chwilą przerwania łańcucha: pismo przerywało się i znów zaczynało, gdy ręce złączono.

Fakt wpływu dotykania się obecnych w doświadczeniach mediumicznych przedstawia analogię z niektórymi zjawiskami snu magnetycznego. Snem magnetycznym nazywam, zgodnie z tradycją, tę formę hipnozy, w której pacjent „jest w stosunku” (en rapport) tylko ze swoim magnetyzerem, to znaczy: jego tylko słyszy, jego tylko słucha i jego tylko dotknięcie znosi lub czuje, a tym samym tylko jego woli ulega, nie zaś jak w zwykłej hipnozie, wywołanej przez wpatrywanie się w przedmiot martwy, kiedy pacjent jest ślepym narzędziem każdego, kto zechce mu robić sugestie; przy tym nie ma też własnej, nowej samodzielności duchowej, występującej w śnie magnetycznym. Otóż w tym ostatnim, chcąc, żeby uśpiony mógł słyszeć obcą osobę, magnetyzer potrzebuje nie tylko połączyć ich ręce, co niekiedy zanadto gwałtownie wstrząsa uśpionym, ale nadto swoją ręką połączyć ich dłonie, celem ułatwienia i złagodzenia zbliżenia. Trafia się też często, że gdy rękę odejmie, uśpiony przestaje słyszeć obcą osobę i zaczyna ją słyszeć znowu, gdy rękę przyłoży.

Jednym słowem, już z tego, co dotychczas powiedziałem, można przypuszczać, że objawy mediumiczne dadzą się z czasem włączyć do hipnotycznych i magnetycznych, jako specjalna ich gałąź.

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Projekcje ciała duchowego (Prawdziwe historie o duchach)

image_pdfimage_print

Fragment książki pt. Prawdziwe historie o duchach Williama Thomasa Steada (1849-1912). Polski przekład tej pracy ukaże się na początku 2022 r. nakładem Oficyny Wydawniczej Rivail.

 

W świetnym podręczniku The phantasms of the living autorstwa panów Gurney’a, Myersa i Podmore’a, fenomen ciała mentalnego pojawia się stosunkowo często, a Towarzystwu Badań Psychicznych udało się zgromadzić około sto takich przypadków. Przytoczę tutaj tylko dwa lub trzy z bardziej wyróżniających się przykładów wymienionych w tych imponujących tomach.

*

Najlepszą projekcją ciała mentalnego (duchowego) na życzenie, jest ta opisana pod inicjałami „S.H.B.” w I tomie The phantasms of the living, na stronach 104-109. Pan B. działa na giełdzie i jest człowiekiem szlachetnym, dobrze znanym wielu moim przyjaciołom. Opis wypadków, poddany sprawdzeniu przez Towarzystwo Badań Psychicznych, nie pozostawia wątpliwości, że w pewnych osobach są obecne moce, które otwierają niemal nieograniczone pole dla tajemnic i spekulacji.

A tak brzmi w skrócie historia pana B.:

Pewnej niedzielnej nocy w listopadzie 1881 roku byłem w Kildare Gardens, kiedy bardzo mocno zapragnąłem odwiedzić duchowo moje dwie przyjaciółki, panny V., zamieszkałe trzy mile dalej przy Hogarth Road. Chciałem uczynić to o pierwszej w nocy i z tym pragnieniem położyłem się spać. W następny czwartek, kiedy po raz pierwszy spotkałem przyjaciółki, starsza wyznała mi, że obudziła się i ujrzała moją zjawę zbliżającą się do jej łóżka. Krzyknęła i obudziła siostrę, która też mnie zobaczyła (relację uzupełniono o podpisane oświadczenie obu sióstr. Ustaliły godzinę zdarzenia na pierwszą i stwierdziły, że pan B. był w stroju wieczorowym).

Kolejna relacja:

1 grudnia 1882 r. znajdowałem się w Southall. O wpół do dziesiątej usiadłem, usiłując skupić się silnie na wnętrzu domu w Kew, gdzie mieszkała panna V. i jej siostra, aż wydało mi się, że faktycznie jestem w tym budynku. Byłem przytomny, ale opanował mnie pewnego rodzaju mesmeryczny sen. Udając się na spoczynek tej nocy, chciałem znaleźć się we frontowej sypialni domu w Kew o dwunastej i sprawić, by mieszkańcy odczuli moją obecność.

Nazajutrz udałem się do Kew. Zamężna siostra panny V. powiedziała mi, bez żadnej zachęty z mojej strony, że widziała mnie o wpół do dziesiątej w korytarzu, jak przechodziłem z jednego pokoju do drugiego. Następnie o godzinie dwunastej zupełnie rozbudzona ujrzała mnie wchodzącego do przedniej sypialni, w której przebywała. Wziąłem wtedy do ręki jej bardzo długie włosy. Dodała, że ująłem jej rękę i ze skupieniem przypatrywałem się dłoni. Powiedziała: Nie musi pan patrzeć na linie mojej dłoni, z nimi nigdy nie miałam żadnych kłopotów”. Potem obudziła siostrę. Kiedy pani L. mi to opowiedziała, wyjąłem zapiski, które zrobiłem poprzedniej nocy i przeczytałem jej. Pani L. była całkiem pewna, że ​​nie śniła. Widziała mnie wcześniej tylko raz, przed dwoma laty, na balu kostiumowym.

*

22 marca 1884 roku napisałem do pana Gurney’a z Towarzystwa Badań Psychicznych, informując go, że o północy zamierzam dać odczuć swoją obecność pannie V., przy Norland Square 44. Dziesięć dni później spotkałem się z panną V. Bez zachęty z mojej strony powiedziała mi, że ​​w sobotę o północy widziała mnie wyraźnie, a była już dość dobrze wybudzona ze snu. Zbliżyłem się do niej i pogładziłem jej włosy. W swoim pisemnym oświadczeniu napisała: „Zjawisko w moim pokoju było jak najbardziej wyraziste i dość charakterystyczne”, ja natomiast znajdowałem się wówczas w Ealing.

 

Mamy tu do czynienia z wywołaną na życzenie, trzykrotnie powtórzoną projekcją ciała mentalnego przez przestrzeń. Dla przyjaciół pana B. zjawisko było zarazem widzialne i namacalne. Z drugiej strony świadoma osobowość, która wyraziła wolę odbycia tych wizyt duchowych, nie odblokowała jeszcze pamięci swego nieświadomego partnera, dlatego też pan B., mimo iż potrafił chodzić, patrzeć i dotykać, nie mógł przypomnieć sobie swego lotu w przestrzeni. Wiedział tylko, że chce się gdzieś udać, a potem spał. Tego, że pojawił się w tych miejscach, nie poświadcza jego świadomość, lecz osoby, które odwiedził.

  

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

O zakazie wywoływania zmarłych (audiobook)

image_pdfimage_print

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Czerwony sznurek… czy mnie chroni?

image_pdfimage_print

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Złość – czym jest, skąd się bierze

image_pdfimage_print

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Ludzie „przeciętni” (przekaz mediumiczny)

image_pdfimage_print

Czy człowiek bez wielkich możliwości intelektualnych zawsze będzie przeciętny?

Pojęcie przeciętności zmieni się, gdy odejdziemy z planu ziemskiego i zwrócimy się ku sprawom uniwersalnym.

Na świecie przyzwyczajeni jesteście do stawiania na piedestale:

pisarza, który oszukał czytelników;

polityka, który przeciwstawił się prawu;

kapitalisty, który wzbogacił się bez skrupułów;

umieszczacie ich w galerii lepszych ludzi.

Dużo mówicie o ,,przeciętności”, o ,,tłumie”, ,,rutynie”, ,,znaczących osobowościach”.

Dla nas – Duchów, cnota pogodzenia się z rzeczywistością, obecna u rozsądnych i ofiarnych rodziców, codziennie znoszących wielkie trudy ziemskiej egzystencji, nieporównywalnie przerasta wielkość ducha intelektualisty, który nerwowo gestykuluje na mównicy, a nie tworzy niczego na poważnie… albo ducha literata, który miesza ze sobą słowa, a nie troszczy się, by poszczególne zgłoski brały się z życia.

Pracownik fizyczny, który każdego dnia swojej egzystencji, przez wiele godzin uprawia ziemię w parnym słońcu, piekarz wypiekający smaczny chleb życia – u Boga mają większą wartość niż artysta używający inteligencji w sposób skażony, nie robiący niczego dobrego; wiedzcie, że człowiek taki jedynie wstrzymuje boski marsz ku realizacji Bożego Prawa.

Zrozumcie więc:

ekspresja intelektu będzie wielką wartością, o ile nie zabraknie w niej uczuć, wysublimowanych i wzniosłych.

To właśnie człowiek „przeciętny”, który kocha domowe zadania i wypełnia święte obowiązki, przez swoje samozaparcie buduje cudowne zręby światowego dziedzictwa.

 

Duch Emmanuel

(przez medium Chico Xaviera)

Na j. polski przełożył: Przemysław Pawlak

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

William T. Stead i katastrofa Titanica

image_pdfimage_print

Punktualnie w  południe 10 kwietnia 1912 r. ryk syren dał znak do wypłynięcia jednego z trzech liniowców klasy Olympic, któremu nadano nazwę Titanic. Na pokładzie statku, spowitego cieniem czterech masywnych kominów, znajdował się brytyjski dziennikarz William T. Stead, który zajął miejsce w kabinie pierwszej klasy o numerze C87.

Statek wypłynął z portu Southampton w swój dziewiczy rejs ku wybrzeżom Stanów Zjednoczonych, gdzie Stead, zaproszony przez samego prezydenta Williama Howarda Tafta, miał wziąć udział w kongresie na rzecz pokoju organizowanym w słynnej Carnegie Hall w Nowym Jorku.

15 kwietnia cały świat obiegła zupełnie niespodziewana wiadomość o zatonięciu „niezatapialnego” liniowca. Titanic późną nocą uderzył w górę lodową i zabrał w mroźną toń oceanu setki ofiar, wśród których znajdował się wspomniany brytyjski dziennikarz.

Świadkowie zdarzenia wspominali jednak, że Stead do katastrofy podszedł z ogromnym spokojem i chwile oczekiwania na pewną śmierć spędził, czytając jedną z zabranych w podróż książek. Dlaczego taki spokój towarzyszył mu w ostatnich minutach życia? Córka dziennikarza, Estelle Stead, która spisała jego biografię w książce Mój ojciec wielokrotnie wspominała, że nie bał się śmierci, gdyż wiedział, co po niej nastąpi. Skąd wzięła się w nim ta pewność przyszłości? Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się w czasie i poznać lepiej historię jego życia.

William Thomas Stead urodził się 4 lipca 1847 r. w  małej wsi Embleton, położonej w  hrabstwie Northumberland około 450 km na północ od Londynu, jako syn pastora Kościoła Kongregacjonalistów Williama Steada i  córki farmera z  hrabstwa Yorkshire Isabelli Stead, z domu Jobson. Edukację w większości zdobył dzięki wysiłkom ojca, który kształcił go od najmłodszych lat. Już jako małe dziecko Stead podobno posługiwał się łaciną tak samo sprawnie jak rodzimym językiem angielskim, a także bardzo dobrze znał Pismo Święte.

W  1870 r. Stead zaczął publikować artykuły w  „The Northern Echo”, decydując się na karierę dziennikarską i  już rok później, pomimo braku doświadczenia, został mianowany redaktorem naczelnym gazety. Był wówczas najmłodszą osobą piastującą podobne stanowisko w  kraju jako zaledwie dwudziestodwuletni młokos. Pracował dla „The Northern Echo” przez niemal 10 lat, po czym w 1880 r. przeniósł się do „Pall Mall Magazine”. W międzyczasie poślubił Emmę Lucy Wilson, córkę miejscowego kupca i właściciela statku, która była jego sympatią od lat młodzieńczych.  Emma urodziła mu sześcioro dzieci.

Praca dziennikarska Steada wyznaczała nowe trendy w epoce wiktoriańskiej, w której przyszło mu żyć. W „Pall Mall Magazine” publikował liczne artykuły, gdzie popierał walkę kobiet o równouprawnienie, a także okazywał poparcie Irlandczykom w ich dążeniu do niezależności. Stead był jednym z pierwszych dziennikarzy, którzy zaczęli stosować prowokację dziennikarską. Jednym z najbardziej znanych przypadków tego rodzaju była seria czterech artykułów na temat dziecięcej prostytucji, w której autor opisywał szczegóły zawartej przez siebie samego transakcji wykupienia trzynastoletniej dziewczyny Elizy Armstrong z  rąk matki. Choć sama transakcja była w pełni upozorowana przez Steada i miała na celu wyłącznie wykazanie problemu handlu ludźmi, autora artykułu spotkały przykre konsekwencje – trafił na kilka miesięcy do więzienia.

Stead przez całe życie aktywnie działał na rzecz pacyfizmu, był wielkim propagatorem języka Esperanto. W czasie pobytu w Chicago pisał o problemach alkoholizmu i domów publicznych. Był wielokrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.

Życie Steada miało się jednak zmienić dzięki zupełnie niespodziewanym okolicznościom. W przeddzień wyprowadzki z Darlington, miasta, w którym prowadził „The Northern Echo”, do jego domu pogrążonego w chaosie przeprowadzki zapukał jeden z dziennikarzy, Mark Fookes, który przyszedł się z nim pożegnać. Wszystkie przedmioty i meble były już spakowane, więc obaj zaczęli długą rozmowę, w czasie której Stead zaczął się wypytywać Fookesa o doświadczenia związane ze spirytualizmem. Wszyscy w Darlington słyszeli o zamiłowaniach dziennikarza, więc Stead zapewne postanowił wykorzystać ten moment, by wypytać się o szczegóły. Fookes opowiedział o swoich obserwacjach i tym, czego doświadczył w czasie seansów. Najwyraźniej mocno zafrapowało to Steada, ponieważ jakiś czas później poprosił swojego rozmówcę o przesłanie relacji z  jednego z  owych doświadczeń celem umieszczenia jej w „Pall Mall Magazine”.

William T. Stead zainteresował się tematem zjawisk mediumicznych do tego stopnia, że w  1881 r. postanowił wziąć udział w  seansie spirytystycznym prowadzonym przez medium panią Burns. Traktował temat z  dużym zaciekawieniem, ale początkowo także i  z  lekkim przymrużeniem oka. Spotkanie, na które wstęp był bezpłatny, rozpoczęło się od zadawania przez uczestników w myślach pytań, na które medium odpowiadało, uderzając w stół trzykrotnie, jeśli odpowiedź brzmiała „tak”, jeden raz, jeśli „nie”, a dwukrotnie, gdy nie można jej było udzielić. Większość przybyłych osób wydawała się zadowolona z efektów, a niektórzy nawet wyraźnie się wzruszyli uzyskanymi odpowiedziami. Sam Stead postanowił zadać pytanie związane z tematyką polityczną, chcąc dowiedzieć się, czy przegłosowane na najbliższym posiedzeniu będzie akt dotyczący praw własności. Po chwili oczekiwania usłyszał odpowiedź: „tak” i od razu zadał w myślach kolejne pytanie, chcąc doprecyzować odpowiedź. Poprosił o potwierdzenie, czy stanie się to jeszcze przed Wielkanocą. Znów usłyszał twierdzącą odpowiedź, więc zapytał szybko o to, czy rząd pozostanie po tym wydarzeniu bez zmian. Usłyszał odpowiedź „nie”, więc spytał od razu: „Kto w  takim razie opuści rząd?” Medium udzielało odpowiedzi wyłącznie odpowiedzi „tak” albo „nie”, więc tym razem nie zareagowało. Stead zorientował się, że powinien przeformułować pytanie, więc zaczął pytać się o  poszczególnych członków rządu: Forestera i  Chamberlaina. Z początku traktował to jako dobrą zabawę, ale gdy parę tygodni później okazało się, że usłyszane odpowiedzi mają pokrycie w wydarzeniach, do których doszło po seansie, dało mu to wiele do myślenia.

W czasie drugiej części seansu medium drogą psychofonii przekazywało wiadomości od ducha Matki Shipton, znanej XVI-wiecznej brytyjskiej prorokini. Tym razem Stead wypytywał się o możliwość wybuchu wojny we wschodniej Europie i o sytuację w Irlandii. Odpowiedzi zaintrygowały Steada, ale o wiele większe wrażenie, jak się później okazało, wywarły na nim słowa medium, które skierowało do niego na koniec seansu. Gdy Stead zbierał się już do wyjścia, usłyszał od pani Burns następujące zdanie: „Młody człowieku, będziesz św. Pawłem spirytualizmu”.

 

Praca w „Pall Mall Magazine” uniemożliwiała Steadowi zagłębienie się w temat zjawisk mediumicznych. Polityczne i redakcyjne uwarunkowania utrudniały mu prowadzenie badań i pisanie artykułów o spirytualizmie.

Dopiero gdy w 1890 r. zaczął wydawać własny miesięcznik „Review of the Reviews”, w którym komentował artykuły innych dziennikarzy, a także publikował własne felietony, mógł poświęcić więcej czasu na badanie tematyki kontaktów z zaświatami. Namacalnym efektem tych poszukiwań było ukazanie się w 1891 r. książki Prawdziwe historie o duchach, a rok później jej kontynuacji zatytułowanej Więcej historii o duchach. Poznawanie spirytualizmu tak pochłonęło Steada, że w 1893 r. począł wraz z medium Adą Goodrich Freer, piszącą pod pseudonimem Panna X, wydawać kwartalnik w całości poświęcony tej tematyce. Czasopismo „Borderland” [Zaświat], które w przeciwieństwie do wielu innych, typowo naukowych publikacji, przeznaczone było dla szerokiego grona czytelników, ukazywało się przez cztery lata, lecz niestety jego publikacja musiała zostać zawieszona. Rozmaite nowe obowiązki Steada uniemożliwiły mu dalsze jego prowadzenie.

W „Borderland” ukazywały się między innymi listy od kobiety przedstawiającej się jako Julia Ames, amerykańskiej dziennikarki, którą Stead poznał w 1890 r. na krótko przed jej śmiercią. Wiadomości od Julii zostały zebrane w książce Listy z zaświatów, a wiele zawartych w nich sugestii zostało z czasem zrealizowanych przez Steada. Jednym z pomysłów, który przedstawiła z tamtej strony amerykańska dziennikarka, było założenie specjalnego biura, w którym grupa mediów udzielałaby wsparcia zgłaszającym się tam ludziom i przekazywała im wiadomości ze świata duchów.

Plan został zrealizowany w 1909 r. Powstało wówczas Biuro Julii, w którrym regularnie odbywały się spotkania mediumiczne. Zorganizowanie tego przedsięwzięcia wydawało się być wspierane przez duchy. Stead nie dysponował wystarczającymi środkami finansowymi, by podołać temu zadaniu. Gdy w czasie jednego z seansów pod koniec 1908 r. przekazał swoje obawy Julii i poinformował ją, że brakuje mu tysiąca funtów na uruchomienie biura, jego rozmówczyni z zaświatów przekazała mu: „Dostaniesz te pieniądze. Trafią do ciebie z Ameryki w taki sposób, że będziesz pewien, iż są przeznaczone na biuro”. Julia poinformowała Steada, że kwestie finansowania przedsięwzięcia miały być wyjaśnione jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia.

Mniej więcej w tym samym czasie Stead opublikował artykuł zatytułowany Skąd wiem, że zmarli powracają? Ukazał się on w wielu czasopismach w różnych zakątkach globu, m.in. w Australii, Indiach i Stanach Zjednoczonych i do tego stopnia przypadł do gustu redakcji „New York American”, że ta zaproponowała brytyjskiemu dziennikarzowi stanowisko korespondenta. Oferta opiewająca na 500 funtów rocznie dotarła do Steada w Wigilię. Była to tylko połowa potrzebnej kwoty, więc Stead postanowił zaryzykować i przekazał amerykańskiej redakcji, że przyjmie ją, ale pod warunkiem, że jego honorarium zostanie zwiększone dwukrotnie. Julia w czasie seansu uspokoiła Steada, który zamartwiał się tym, jak zareaguje „New York American” na tę propozycję. Przekazała mu, że zostanie ona przyjęta, co rzeczywiście potwierdziło się w połowie stycznia.

Biuro, które miało stać się prawdziwym mostem między światem żywych i zmarłych, zostało otwarte 24 kwietnia 1909 r. w Mowbray House na Norfolk Street w Londynie. Zgodnie z nazwą biura Stead przekazywał de facto zarządzanie Julii i rozwiniętym duchom, które miały kierować jego organizacją z zaświatów. Bardzo ciekawy był proces przyjmowania wniosków o wsparcie. Decyzja o ich przyjęciu lub odrzuceniu była uzależniania od zgodności odpowiedzi uzyskiwanych jednocześnie przez współpracujące z biurem media.

Przez trzy lata działalności biura udało się pomóc ponad 600 osobom, które przekonały się do możliwości nawiązania kontaktu ze zmarłymi. Wiadomości otrzymywane przez media współpracujące z  tą placówką były najlepszym potwierdzeniem na to, że śmierć nie jest końcem życia, a  jedynie przejściem do innego świata. Co ciekawe, niepowodzeniem zakończyły się badania nad telepatią prowadzone w Biurze Julii. Żadna z prób podejmowanych na przestrzeni kilku lat działalności nie przyniosła spodziewanych rezultatów.

Stead utrzymywał biuro właściwie z własnych środków. Osoby, które zwracały się do niego z prośbą o pomoc, zgodnie z tym, co przekazała Julia, miały otrzymywać wsparcie za darmo. Stead mógł więc liczyć jedynie na wpływy z drobnych opłat za korzystanie z biblioteki, ale i te pieniądze praktycznie w całości przeznaczano na zakup nowych książek. Ograniczenia finansowe sprawiły, że biuro musiało zostać przeniesione w inne miejsce, a liczba spotkań z mediami zmniejszona.

Podejmowano też próby skompromitowania działalności Biura Julii. Dziennikarze jednego z  poczytnych tygodników zgłosili się anonimowo z  prośbą o  kontakt ze zmarłymi. Czujność mediów i  opiekujących się ośrodkiem duchów była jednak wystarczająca, by zapobiec tej próbie. Dziennikarzy nie dopuszczono do posiedzenia z medium i skierowano ich po pomoc do innych osób o paranormalnych zdolnościach, które nie współpracowały z biurem.

Artykuł, mający ukazać oszustwa Biura Julii, został więc napisany w oparciu o seanse prowadzone z mediami, które z  ośrodkiem tym nie miały wiele wspólnego. Co ciekawe dziennikarze musieli przyznać, że pomimo wielu nieścisłości, które zaobserwowali, pewnych faktów nie byli w stanie wyjaśnić.

W biurze organizowano regularnie poranne spotkania Kręgu Julii, na których otrzymywano liczne wiadomości z zaświatów. Co prawda w wyniku przenosin biura do innego budynku (Cambridge House), spotkania te ograniczono do cotygodniowych posiedzeń, jednak odbywały się one bez przerwy aż do śmierci Steada, a także i po niej.

Dzięki wieloletnim badaniom zjawisk spirytualizmu, kontaktom z zaświatami i pracom Biura Julii William Stead nabrał pewności istnienia życia po śmierci i tego, co czeka go po tamtej stronie. Sam już z zaświatów w  książce Błękitna wyspa podyktowanej za pośrednictwem medium Pardoe’a  Woodmana stwierdził, że gdy trafił w  zaświaty, zauważył, że wiele z  tego, co przeczuwał i  czego był pewien na Ziemi, okazało się prawdą. Skłoniło go to do dalszej pracy nad rozwojem mediumizmu, którą prowadził już z tamtej strony. Jej efektem są dwa dzieła: wspomniana wcześniej Błękitna Wyspa, gdzie relacjonuje swoje pierwsze chwile w zaświatach i próby nawiązania kontaktu z Ziemią, a także Komunikacja z tamtym światem – książka, w której przekazuje wiele cennych wskazówek dotyczących rozwoju zdolności mediumicznych i  prowadzenia dialogu z duchami.

Pomimo iż zainteresowanie Steada spirytyzmem doprowadziło do podważenia autorytetu dziennikarza w politycznych kręgach, gdzie zaczęto go traktować jako dziwaka i szaleńca, dało mu dość siły do stawienia czoła najtrudniejszemu wyzwaniu w jego życiu: katastrofie Titanica, w wyniku której stracił życie. Osoby, które widziały go po raz ostatni, wspominają, że stał spokojnie na pokładzie tonącego statku. Wydawał się modlić czy też medytować, zachowując pogodę ducha w tym trudnym momencie.

Trzy tygodnie po katastrofie Titanica Stead pojawił się na spotkaniu Kręgu Julii już jako duch. W pokoju, w którym co tydzień spotykali się wszyscy razem, znów zabrzmiał głos założyciela Biura Julii. Na samym początku spotkania powiedział swoim współpracownikom następujące słowa: „Wszystko, o czym wam mówiłem, jest prawdą…”

 

Konrad Jerzak

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Stygmaty

image_pdfimage_print

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Dołącz do grupy tłumaczy – spirytystów

image_pdfimage_print

Mamy dobrą wiadomość 🙂 Europejskie Zgromadzenie Spirytystów postanowiło stworzyć międzynarodową grupę, skupiającą się na tłumaczeniach książek spirytystycznych. Chciałabym pokrótce przedstawić zaplanowany schemat działań:

OGÓLNE CELE TŁUMACZENIOWEJ GRUPY ROBOCZEJ:

Cele ogólne:

promowanie rozpowszechniania nauk spirytystycznych, ze szczególnym uwzględnieniem lokalnych aspektów kulturowych,
promocja w lokalnych językach na terenie Europy działań spirytystycznych,
promocja współpracy europejskich grup spirytystycznych.
zapewnienie możliwości uczestniczenia w otwartych dyskusjach i uczenie się od siebie nawzajem, jak rozwijać działania spirytystyczne:
– dzielenie się doświadczeniami dotyczącymi najlepszych praktyk,
– dzielenie się doświadczeniami dotyczącymi wyzwań i pułapek,
– udzielanie pomocy, informacji i wskazówek.

CELE SZCZEGÓŁOWE TŁUMACZENIOWEJ GRUPY ROBOCZEJ:

Celami szczegółowymi są:
promocja nowych tłumaczeń książek spirytystycznych,
poprawa jakości istniejących tłumaczeń dla następnych wydań,
Zasady pracy grup tłumaczeniowych:
niezhierarchizowana grupa przyjaciół, których łączy wspólna misja; pracujący, wspierający i uczący się od siebie nawzajem koledzy
podczas spotkania są analizowane pytania dotyczące tłumaczeń
– wynikiem tych analiz jest rekomendacja wskazówek dotyczących tłumaczeń (utworzony rejestr: autor/książka/rozdział/pozycja),
– następujące wyniki nie są obowiązkowe (każdy może dokonywać tłumaczeń zgodnie z wolną wolą i ponosi za to odpowiedzialność).

❤Trzymajmy kciuki za naszych braci i życzmy im owocnej pracy!❤

Jeśli zechcesz wesprzeć projekt, napisz do nas: info@spirytyzm.pl

Karolina E.T. 🙂

 

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Książki spirytystyczne – nowa usługa: paczkomaty

image_pdfimage_print

Z przyjemnością informujemy, że księgarnia spirytystyczna wprowadziła możliwość zamawiania książek
z możliwością ich odbioru w paczkomatach.

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather

Sposoby kontaktowania się z duchami (typtologia)

image_pdfimage_print

Język znaków i stuków. Typtologia alfabetyczna

(fragment „Księgi Mediów” Allana Kardeca, źródło: „Hejnał: miesięcznik wiedzy duchowej” 1938, z. 1, s. 23-26.)

Pierwsze manifestacje inteligentne otrzymywano przez stuki albo typtologię. Ten prymitywny środek, odpowiadający jeszcze dziecięcemu stopniowi rozwoju tej sztuki, dawał środki tylko bardzo skąpe i przekazy z zaświatów musiały się ograniczać jedynie do odpowiedzi monosylabami, przez tak lub nie, przy pomocy umówionej ilości uderzeń. Udoskonalono to później (…). Stuki otrzymuje się na dwa sposoby przez specjalne media; na ogół trzeba dla tego rodzaju przejawów pewnej zdolności do wywoływania zjawisk fizycznych.

Pierwszy sposób, który można by nazwać typtologią wahadłową, polega na ruchu stołu, który się podnosi z jednej strony, potem opada, uderzając nogą. W tym celu wystarczy, żeby medium położyło ręce na brzegu stołu; jeśli pragnie rozmówić się z jakimś określonym duchem, trzeba go wywołać, w wypadku przeciwnym przedstawia się ten, który najpierw przyjdzie, albo który zazwyczaj przychodzi.

Umówiwszy się, że „tak“ znaczy np. jedno stuknięcie, a dwa „nie”, przy czym ilość przyjętych uderzeń jest obojętna, stawia się duchowi pytania, na które pragniemy odpowiedzi; zobaczymy później, od jakich pytań należy się wstrzymywać. Niedogodność tkwi w krótkości odpowiedzi i w trudności sformułowania pytania w ten sposób, by odpowiedź brzmiała „tak“ lub „nie”. Przypuśćmy, że pytamy ducha: „Czego chcesz?” – Nie mógłby wtedy odpowiedzieć inaczej, niż zdaniem. Trzeba więc rzec: „Pragniesz tego a tego?” „Nie”. „Więc tego?” „Tak” — i tak dalej.

Trzeba zauważyć, że przy używaniu tego środka duch posługuje się często rodzajem mimiki, to jest wyraża energię potwierdzenia albo zaprzeczenia przez siłę uderzeń. Wyraża także naturę swych uczuć: gwałtowność przez nagłość ruchów; gniew i niecierpliwość przez wystukiwanie z siłą uderzeń powtarzanych, jak osoba, która puka nogą z gniewem; czasem nawet stół spada na ziemię. Jeśli duch jest życzliwy i uprzejmy, to na początku i na końcu seansu pochyla stół w pewnego rodzaju ukłonie; jeśli chce się zwrócić wprost do jakiejś osoby z towarzystwa, zwraca do niej stół łagodnie albo gwałtownie, zależnie od tego, czy chce jej okazać swoją przyjaźń czy antypatię. To jest właściwie mówiąc, sematologia albo mowa znaków, podobnie jak typtologia jest mową stuków. Oto  charakterystyczny przykład spontanicznego używania sematologii:

Pewien nasz znajomy, będąc pewnego dnia w salonie, gdzie wiele osób zajętych było manifestacjami, otrzymał w tym momencie od nas list. Gdy go czytał, stolik służący do badań, zbliżył się nagle do niego. Po przeczytaniu listu chciał położyć go na stole na drugim końcu salonu; stolik podążył za nim i skierował się w stronę stołu, gdzie leżał list. Zdumiony tym zbiegiem okoliczności, domyślił się, że jest jakiś związek między tym ruchem a listem; zapytał ducha, a ten odpowiedział, że jest naszym duchem-przyjacielem. Gdy pan ten doniósł nam o owym zdarzeniu, zwróciliśmy się do owego ducha o podanie przyczyny tej wizyty; odrzekł nam: „Jest rzeczą naturalną, żeby poszedłem zobaczyć osoby, z którymi ty jesteś w styczności, ażebym mógł w razie potrzeby dać tobie, zarówno jak i im, potrzebne rady!”

Jest więc widoczne, że duch chciał zwrócić uwagę tego pana na siebie i szukał sposobności, aby mu dać znać, że tam jest. Niemowa nie zachowałby się inaczej.

Typtologia doskonaliła się i wzbogaciła w sposób porozumiewania bardziej zupełny, stając się typtologią alfabetyczną. Polega ona na oznaczaniu liter alfabetu za pomocą stukań; można w ten sposób otrzymywać wyrazy, zdania, a nawet całe rozmowy. Według jednej metody stolik wystukuje tyle uderzeń, ile trzeba na oznaczenie każdej litery, to jest jedno stuknięcie dla „a”, dwa dla „b“ itd.; przez ten czas jedna osoba pisze litery w miarę, jak one są oznaczane. Gdy duch skończył, daje jakiś umówiony znak.

Ten sposób postępowania, jak widzimy, jest bardzo długi i wymaga ogromnego czasu dla komunikatów pewnych rozmiarów. Są wprawdzie osoby, które miały cierpliwość posługiwać się nim dla otrzymania dyktatów na kilka stronic; praktyka jednak odkryła sposoby skrócone, które pozwoliły iść naprzód z pewną szybkością.

Najpopularniejsza metoda polega na tym, że ma się przed sobą wypisany alfabet oraz szereg cyfr. Podczas gdy medium jest przy stole, inna osoba przechodzi kolejno litery alfabetu jeśli chodzi o słowo, albo cyfry, jeśli chodzi o liczbę; gdy dojdzie do litery potrzebnej, stolik samorzutnie zastuka i pisze się literę. Potem zaczyna się po raz drugi, po raz trzeci i tak dalej. Jeśli się pomyliło przy jakiej literze, duch zwraca uwagę kilkoma uderzeniami, albo ruchem stołu i zaczyna się na nowo. Przy pewnej wprawie postępuje się dość szybko naprzód; przede wszystkim jednak skraca się wiele, odgadując koniec zaczętego wyrazu wedle sensu zdania; jeśli się jest w niepewności, pyta się ducha, czy chciał użyć takiego słowa, a ten odpowiada tak albo nie.

Wszystkie zaznaczone wyżej wyniki można otrzymać w sposób jeszcze prostszy przez uderzenia, które się dają słyszeć w samym drzewie stołu, bez żadnego rodzaju ruchu, a które opisaliśmy w rozdziale o manifestacjach fizycznych: to typtologia wewnętrzna. Nie wszystkie media są w równej mierze zdolne do tego ostatniego sposobu komunikacji. Są wśród nich takie, które otrzymują tylko stuki wahadłowe, a jednak w miarę ćwiczenia mogą i one w większości dojść do sposobu wyżej wymienionego. Sposób ten zaś daje podwójne korzyści, gdyż jest szybszy i mniej nasuwa podejrzeń, niż huśtanie stołu, które można przypisać naciskaniu dowolnemu. Jest prawda, że stuki wewnętrzne mogą także być naśladowane przez media złej woli. Można udawać i najlepsze rzeczy, co nie świadczy bynajmniej przeciw nim samym.

Jakiekolwiek udoskonalenia można by zastosować do tego sposobu postępowania, nie może on wszakże nigdy osiągnąć tej szybkości i łatwości, jaką przedstawia pismo, toteż używa go się teraz bardzo mało. Może on wszelako być niekiedy nader interesujący jako fenomen, szczególnie dla nowicjuszy, a przede wszystkim ma tę zaletę, że nieprzeparcie dowodzi absolutnej niezależności od myśli medium. Otrzymuje się w ten sposób często odpowiedzi tak nieprzewidziane, tak niespodziewanie trafne, że trzeba niezwykłego uporu i uprzedzenia, żeby nie ustąpić przed oczywistością faktów. Toteż jest to dla wielu osób potężny środek przekonywujący; wszelako i w tym wypadku, niemniej niż w innych, nie lubią duchy narażać się na kaprysy ciekawskich, którzy chcieliby je wybadać podchwytliwymi pytaniami.

W celu tym lepszego zapewnienia sobie niezależności od myśli medium wymyślono różne przyrządy, polegające na tarczach, na których umieszczono litery, podobnie jak na tarczach telegrafów elektrycznych. Ruchoma igła, wprawiona w ruch pod wpływem medium przy pomocy nici przewodzącej i bloku, wskazuje litery.

Znamy te przyrządy tylko z rysunku i opisów, opublikowanych w Ameryce, nie możemy więc wypowiedzieć naszego sądu co do ich użyteczności, sądzimy jednak, że ich skomplikowanie stanowi pewną niedogodność i że niezależność od medium poświadczają równie dobrze wewnętrzne stuki, a nieprzewidziane odpowiedzi robią to znacznie lepiej, niż wszystkie środki materialne. Z drugiej strony niedowiarkowie, którzy są zawsze gotowi widzieć wszędzie sztuczki i podstępne urządzenia, są jeszcze bardziej skłonni podejrzewać je w specjalnym mechanizmie, niż w stoliku pozbawionym wszelkich akcesoriów.

Prostszy, ale łatwiej nadający się do nadużyć przy złej woli jest aparat, który oznaczymy mianem Stolika Girardin na pamiątkę pani Emilii Girardin, która otrzymywała przy jego pomocy liczne przekazy drogą medialną. Pani de Girardin bowiem, ta uduchowiona kobieta, miała tę „słabość”, że wierzyła w duchy i ich manifestacje. Przyrząd ten polega na ruchomej płycie stolika o trzydziestu do czterdziestu centymetrach średnicy, obracającej się wolno i łatwo na swej osi, na wzór ruletki. Na powierzchni i na obwodzie są nakreślone, jak na tarczy zegara, litery, cyfry i słowa: tak oraz nie. W środku jest nieruchoma wskazówka. Gdy medium położy palce na brzegu stolika, ten obraca się, zatrzymując się wówczas, gdy żądana litera znajdzie się pod wskazówką. Notuje się wskazywane litery i w ten sposób tworzy się dość szybko wyrazy i zdania.

Należy zaznaczyć, że stolik nie ślizga się pod palcami, ale palce, spoczywając na stoliku, idą za jego ruchem. Być może, że potężne medium mogłoby otrzymać ruch niezależny, uważamy to za możliwe, choć sami nigdy nie byliśmy świadkami takiego zjawiska. Gdyby doświadczenie mogło przebiec w ten sposób, byłoby ono nieskończenie bardziej przekonywujące, ponieważ usuwałoby wszelką możliwość oszustwa.

Pozostaje nam jeszcze unikać błędu dość rozpowszechnionego, a polegającego na mieszaniu wszystkich duchów, które się porozumiewają za pomocą stuków z duchami, powodującymi hałasy. Typtologia jest środkiem porozumiewania takim samym, jak każdy inny i nie jest wcale mniej godna duchów wzniosłych, niż słowo pisane albo mówione. Wszystkie duchy, zarówno dobre, jak i złe, mogą się nim posługiwać równie dobrze, jak innymi środkami. Cechą, charakteryzującą duchy wyższe jest podniosłość myśli, a nie narzędzie, jakim się posługują, żeby je przekazać. Bez wątpienia wolą one środki najwygodniejsze, a nade wszystko najszybsze, jednakowoż w braku ołówków i papieru posłużą się bez skrupułów pospolitym stolikiem mówiącym, czego dowodzi fakt, iż w ten sposób otrzymano przekazy bardzo wzniosłe. Jeśli się tym środkiem nie posługujemy, to nie dlatego, że go lekceważymy, a jedynie dlatego, że jako fenomen nauczył nas tego, cośmy mieli wiedzieć i że nie może już nic dorzucić do naszych przekonań, a rozmiar poselstw, jakie otrzymujemy, wymaga szybkości, niemożliwej do uzyskania drogą typtologii.

Wszystkie duchy, które pukają, nie muszą być zaraz duchami stukającymi, hałasującymi. To miano zachować należy dla tych, które można by nazwać „stukającymi zawodowo” i które za pomocą tego środka lubią płatać figle, aby zabawić towarzystwo, albo dokuczyć mu swym natręctwem. Od takich duchów można czasem oczekiwać zjawisk duchowych, ale nigdy rozwiązania spraw głębokich.

Byłoby to stratą czasu zwracać się do nich z pytaniami doniosłymi pod względem naukowym czy filozoficznym. Ich niewiedza i niższość usprawiedliwia nadawaną im przez inne duchy nazwę kuglarzy duchowego świata. Dodajmy, że o ile często działają na własny rachunek, to jednak również niejednokrotnie służą za narzędzie duchom wyższym, gdy te chcą wywołać rezultaty materialne.

Facebooktwittergoogle_plusredditpinterestlinkedinmailby feather